Nie chcą czekać na podwyżki do 2022 roku. "Będziemy się awanturować"

Cały czas sterujemy tymi zarobkami ręcznie, zamiast ustawić zawód nauczyciela w jakiejś hierarchii płac w kraju i niech on oscyluje w tych granicach. Cały czas jesteśmy dokładnie w tym samym miejscu – czyli bierzemy kapelusz w rękę i do następnego ministra po „co łaska”, bo jest źle. To tragedia - mówi w rozmowie z PortalSamorzadowy.pl Ryszard Proksa, przewodniczący Krajowej Sekcji Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność”

 

  • We wrześniu i październiku 2020 r. powinniśmy już finalizować poglądy, jak ten system ma wyglądać. Po to, żeby w budżecie na 2021 r. pokazały się pieniądze na nasze pomysły - mówi Ryszard Proksa.
  • Jego zdaniem obecnie nie mamy żadnego systemu wynagradzania w oświacie, bo ten obowiązujący został zniszczony kolejnymi decyzjami rządu.
  • Będziemy się awanturować o pieniądze, bo 6-proc. waloryzacja wynagrodzeń od września nas w ogóle nie zadowala - zapowiada Proksa.

To nie może być wieloletnia perspektywa, ponieważ nie wiemy, do czego dążymy. Najpierw ustalmy warunki i zasady, a więc system wynagradzania nauczycieli, a później określmy perspektywę, w jakiej może on być wprowadzony. A nie odwrotnie, że najpierw się nam powie, że to jakaś perspektywa, tylko nie wiemy, do czego. Żądamy realizacji porozumienia z rządem z 7 kwietnia 2019 r., mimo tych politycznych zawirowań, które towarzyszyły minionym miesiącom. Chcemy, żeby najpierw powstał system, a potem dyskutujmy o tym, czy ma być on wdrożony od razu, czy sukcesywnie. To musi być plan, do którego dążymy. Musimy zrobić tzw. mapę drogową, czyli ustalić, w jakim czasie widzimy możliwość realizacji w 100 proc. wszystkich postulatów.

Zobacz też: Dariusz Piontkowski: w perspektywie kilku lat środki na edukację powinny znacznie wzrosnąć

Obecnie to jest takie odwlekanie sprawy. Nie unikamy rozmów o różnych problemach, ale mam wrażenie, że cały czas próbuje się zwrócić naszą uwagę na poboczne sprawy po to, by ten najważniejszy problem zostawić na sam koniec - kiedy się zrobi nową ocenę, nowy system, może porozmawiajmy o nowej siatce płac. Nie, to nie ta kolejność!

To jaka ma być ta perspektywa? Chcecie, żeby nowy system wynagradzania był już wdrożony w 2021 roku?

Jest z tym problem i to duży, bo straciliśmy pół roku. Stąd nasze niezadowolenie. Powinniśmy powiedzieć: co nas to obchodzi, że były wybory i zmiana ministra, ale chcieliśmy to jakoś logicznie poustawiać, nie naciskać. Ale przyszedł nowy minister i się nie pali do nowego systemu. I wprawdzie rozmawiamy o ważnych sprawach, ale jakoś cały czas nie rozmawiamy o pieniądzach.

Minister deklaruje, że będzie chciał zrealizować porozumienie, dlatego musimy mu dać trochę czasu. Ale nie możemy tego czasu wyciągać w nieskończoność. To nie jest guma do żucia.

Zobacz też: Nauczycielskie związki o zapowiedziach ministra: Nie możemy gonić średniej płacy przez kilka lat

Ostatnio minister Piontkowski podał ten harmonogram: do końca 2020 r. zespół dokona uzgodnień, wiosną 2021 r. przedłoży zaś kompleksową propozycję zmian Sejmowi. Czy to oznacza, że zgodzicie się na perspektywę podwyżek od 2022 r.?

Co to, to nie! Jeżeli to tak długo ma trwać, to ja rozumiem, że już budżet 2021 uwzględni te zmiany. Inaczej, to następny rok mamy w plecy. We wrześniu i październiku 2020 r. powinniśmy już finalizować poglądy, jak ten system ma wyglądać. Po to, żeby w budżecie na 2021 r. pokazały się pieniądze na nasze pomysły.

 

Rozumiem, że mamy tutaj rozbieżność co najmniej roku, więc będzie o czym w styczniu dyskutować na zespole ds. statusu nauczyciela?

To prawda.

Czy koncepcja podniesienia pensji o 15 proc. będzie przez was nadal forsowana? Czy też zamierzacie odpuścić?

W starych małżeństwach niekorzystny ciąg zdarzeń zazwyczaj żony kwitują stwierdzeniem: a nie mówiłam! Ja też tak muszę powiedzieć. Podpisując porozumienie, byliśmy w pełni świadomi, że jeżeli rząd szybko nie wprowadzi nowego systemu, a właściwie nie przygotujemy go wspólnie, to obecny system się zawali. I tak się stało. Przyczynił się do tego wielki sukces rządu – podwyżka minimalnej płacy do 2600 zł od 2020 r. i zapowiedź, że za rok wyniesie ona 3000 zł. To jednak spowodowało, że zarobki dużej części nauczycieli znalazły się poniżej poziomu wynagrodzeń minimalnych, co minister musiał szybko uregulować rozporządzeniem, oraz dodatkowe spłaszczenie hierarchii wynagrodzeń w naszym zawodzie.

Obecnie nie mamy żadnego systemu wynagradzania w oświacie, bo ten obowiązujący został zniszczony kolejnymi decyzjami rządu. To powoduje, że nie warto się uczyć i rozwijać, bo różnica między poszczególnymi stopniami awansu zawodowego sprowadza się do ceny dwóch godzin nadliczbowych, a wielu ludzi zastanawia się, po co pracować w oświacie, skoro można większe pieniądze zarobić w każdej innej branży? Przestrzegaliśmy przed tym. Tymczasem ministerstwo chce odłożyć dyskusję o systemie wynagradzania na kolejny rok. To jest tragedia.

Stąd nasza presja i niezadowolenie i złość, że doprowadzono do takiej sytuacji. Teraz nam się tłumaczy, że rzeczywiście jest źle i trzeba coś z tym zrobić. Jak długo będziemy ten system naprawiać? Od początku był kulawy i niektórzy nauczyciele zarabiali mniej niż wynosiła minimalna płaca. Cały czas sterujemy tymi zarobkami ręcznie, zamiast ustawić zawód nauczyciela w jakiejś hierarchii płac w kraju i niech on oscyluje w tych granicach. A tak to cały czas jesteśmy dokładnie w tym samym miejscu – czyli bierzemy kapelusz w rękę i do następnego ministra po „co łaska”, bo jest źle. To tragedia.

Zobacz też: Nowa siatka płac nauczycieli. Pierwsze reakcje negatywne

Przykre jest to, że każdy nowy rząd mówi, iż zawód nauczyciela jest bardzo ważny, że go docenia. W jaki sposób? Przecież w tzw. drabince wynagrodzeń zawód nauczyciela nie wszedł ani o szczebel wyżej. Przeciwnie - znowu spada, mimo 15-proc. podwyżki w tym roku. Dlatego mówiliśmy, że jeśli nie ma systemu, to trzeba dać kolejne 15 proc. w 2020 roku, żeby nauczyciel utrzymał swoją pozycję na tej drabince. Dzisiaj mówi się o podwyżce 6-proc. i to jeszcze od września, ale wtedy to już gorzej płatnego zawodu dla ludzi z wyższym wykształceniem w kraju raczej nie będzie.

Chyba wszyscy już wiedzą, że waszym postulatem jest powiązanie wynagrodzenia nauczycieli ze średnią krajową. Czy za tym pójdą jakieś roszady w dodatkach?

Propozycja, którą złożyliśmy rządowi, dotyczy naszej zgody na likwidację większości dodatków spośród 16, które są obecnie możliwe. Oczywiście nie wszystkich, np. nie dodatku stażowego. Chcemy nauczycieli bez dodatków, ale z godną płacą zasadniczą, tylko gdzie ona jest? 

Rozumiem, że to jest warunek. Czy na likwidację dodatku wyrównawczego też się zgodzicie?

Oczywiście. Od lat samorządy dopytują nas, dlaczego nie chcemy się na to zgodzić, a my odpowiadamy - taki mamy system wynagradzania. I jeśli on stanie się klarowny, jeśli nie będzie oparty na dodatkach, które m.in. powodują, że średnia zarobków sztucznie rośnie, to nic nie zrobimy. Uważamy, że dodatki trzeba wyprowadzić z systemu wynagradzania, a wtedy samorządy, kiedy będą miały pieniądze, będą mogły podnosić zarobki nauczycielom tzw. dodatkiem motywacyjnym.

Natomiast płaca ma być płacą, a nie jakąś płacą średnią, której żaden nauczyciel nie widzi, bo wlicza się do niej wszystkie pieniądze - odprawy dla zwalnianych nauczycieli, nagrody dla dyrektorów, kadry kierowniczej i oczywiście dla nauczycieli, dodatki funkcyjne, pośmiertne. Byle się zmieścić w wirtualnej średniej. Rozumiemy samorządy – i jesteśmy zgodni, że dodatek wyrównawczy trzeba zlikwidować, tylko ustalmy nowy system.

Jesteśmy jak najbardziej za likwidacją tych dodatków z art. 30 KN. Chcemy, żeby nauczyciel miał płacone za konkretną pracę, a nie na przykład za to, że samorząd zwolnił pięciu nauczycieli i wypłacił im odprawy. Godziny nadliczbowe to też problem, ponieważ tak naprawdę nauczyciel nie ma płacone za 18 godzin tylko 20, bo niejako z urzędu ma wliczone dwie godziny nadliczbowe. To jest zły system i mam nadzieję, że samorządy dojrzały do naszego postulatu standaryzacji, a więc określenia kosztów edukacyjnych, bo wtedy nie byłoby problemu z brakiem pieniędzy na edukację.

Przy okazji chcę zwrócić uwagę, że subwencja oświatowa nie widzi w ogóle nauczyciela. Nie ma w niej żadnego odniesienia do nauczyciela jako podstawowego kosztu prowadzenia szkoły.

W tej sprawie mamy dwie świeże i niestety złe wiadomości. Pierwsza pochodzi z KWRiST z 27 listopada, na której minister Piontkowski stwierdził, że nie widzi możliwości wprowadzenia standardu edukacyjnego...

...bo tu chodzi o pieniądze... Nam zaś chodzi o to, żeby te standardy były na tyle jasne, żeby samorząd, który chce się zmieścić w subwencji, nie musiał tworzyć 35-osobowych klas, bo dopiero wtedy kalkuluje mu się zatrudnienie nauczyciela i utrzymanie szkoły.

Zobacz też: Jest nadzieja na poprawę funkcjonowania oświaty, czyli co się zdarzyło na KWRiST

Druga jest taka, że z wypowiedzi pana ministra można wywnioskować, iż system wynagradzania nauczycieli ma być oparty na stawkach minimalnego wynagrodzenia zasadniczego, gwarantowanych przez państwo, do których samorządy mogą dopłacać, ile chcą. Czy taka koncepcja mieści się w waszych założeniach?

Generalnie jesteśmy przeciwni określaniu wynagrodzenia przez samorządy i uzależnianiu ich wysokości od zamożności jednostek samorządu terytorialnego. I wiele bogatych gmin tak robi. Mamy też jednak przykład szkolnictwa zawodowego, gdzie fachowcy mieli być opłacani przez samorządy, przez firmy, by zechcieli uczyć w szkole. I co? Nie ma tych fachowców. Więc nie dzielmy czegoś, czego jeszcze nie udało się określić, jak to ma wyglądać.

Pytanie jest takie: ile w oświacie ma być rządu, a ile samorządu. Bo my jako związkowcy cały czas odbijamy się od ściany. Idziemy do rządu, bo to jest główny płatnik, tam określamy zasady, a jak brakuje pieniędzy lub pojawia się coś nieoczekiwanego, to wtedy wszyscy kierują nas do samorządu, mówiąc: rozmawiajcie z nimi. A samorządy w zależności od możliwości i tzw. świadomości edukacyjnej ich władz albo dają pieniądze, albo nie. Tak nie powinno być. Owszem, jeżeli samorząd jest zamożniejszy i docenia edukację, to powinien istotnie wpływać na wysokość dodatku motywacyjnego za dobrą pracę, natomiast fundament płacowy powinien należeć do państwa. Rząd nie powinien się od tego uchylać. Poziom wynagrodzeń nauczycieli powinien być na tyle wysoki, żeby samorząd mógł tylko dodawać tę przysłowiową wisienkę do tortu. A nie odwrotnie – my określimy minimalne zarobki, a wy zapłacicie resztę.

Z nowym systemem wynagradzania wiąże się system oceniania, który też wymaga zmiany i nowa koncepcja awansu zawodowego...

Czy pan już ją zna?

Nie, ale właśnie chciałem pana o nią zapytać.

Ja też jej nie znam i liczyłem, że pan coś mi powie. Skomentuję to tak: w wyniku naszego protestu i podpisania porozumienia wyrzuciliśmy dwa najważniejsze punkty, które były powodem również późniejszego strajku. Bo to nie były wcale pieniądze, tylko właśnie koncepcja awansu zawodowego i oceniania nauczycieli. Mamy jedne z najwyższych na świecie wymagań, gdy chodzi o kwalifikacje nauczycieli, a mimo to próbowaliśmy jeszcze zaostrzyć te kryteria. Doprowadzić do tego, żeby nauczyciel odpowiadał nie tylko za pracę z uczniem, ale współpracował z samorządem, prowadził badania naukowe itd. To było kuriozum. Mówiliśmy rządowi, że taki system nie wytrzyma konfrontacji z nauczycielami, bo nie dość, że w zawodzie nie ma pieniędzy, to jeszcze podnosi się wymagania. Udało się to wycofać.

Oczywiście nie mówimy, że stare zasady oceniania są dobre i że nie trzeba ich zmieniać. Awans też da się na nowo określić i możemy o tym rozmawiać. Chociaż nie bardzo wiadomo, do jakiego stopnia. Do takiego, jak w Niemczech, o czym ostatnio coraz głośniej, czyli stażysta, mianowany i koniec? Rozumiemy, że najważniejszym celem rządu i samorządu będzie motywowanie nauczycieli do dobrej pracy. Więc ten dodatek motywacyjny powinien być oparty na jakichś zasadach oceniania.

I tu mamy kolejny problem, bo te zasady powinny być na tyle ogólne i zarazem szczegółowe, żeby ta ocena była jak najbardziej obiektywna. A to jest bardzo trudne do osiągnięcia, bo w tych małych zakładach pracy, jakimi są szkoły, funkcjonują układy towarzyskie i inne, więc ta ocena jest zawsze mniej lub bardziej subiektywna.

Trzecim elementem tych rozmów jest niezależność dyrektora. Obecnie jest on niestety zakładnikiem samorządu. I im mniejszy samorząd, tym ta zależność większa. To naprawdę duży problem i jak go zobiektywizować, gdzie w systemie edukacji ustawić dyrektora, żeby on nie musiał być na każde zawołanie organu. Jest jeszcze wiele innych problemów. Na przykład to, że zawód nauczyciela stał się nagle zawodem specjalnej troski.

Podczas spotkania 4 grudnia w sprawie minimalnych stawek wynagrodzeń minister Piontkowski mówił, że w tym zakresie jest skłonny do ustępstw.

Ustaliliśmy wtedy, że jednym z ważniejszych tematów, którymi oprócz spraw finansowych trzeba natychmiast się zająć, jest odpowiedzialność dyscyplinarna nauczycieli.

Zobacz też: Rewolucji w płacach nauczycielskich w 2020 roku nie będzie

Będziecie o tym rozmawiać już w styczniu 2020 roku. Czego jeszcze się pan spodziewa po tym spotkaniu?

Konstruktywnej rozmowy. Oczywiście do rozmów przystąpimy. Nie ukrywamy jednak, że będziemy się awanturować o pieniądze, bo 6-proc. waloryzacja wynagrodzeń od września nas w ogóle nie zadowala.